Witam was po powrocie z mojego kolejnego wyjazdu do Grecji.
Tym razem była to najprawdziwsza morska przygoda, dwunastodniowy rejs po Morzu Jońskim, połączony ze zwiedzaniem Wysp Hepnanezu: Itaki, Lefkady i Kefalonii, oraz niezamieszkanej, małej wysepki Atokos.
Heptanez (po grecku epta, to siedem), składa się z siedmiu dużych wysp i kilkunastu mniejszych wysepek, położonych wzdłuż zachodnich wybrzeży Grecji. Kefalinia, Kerkira (Korfu), Zante (Zakyntos), Ithaka, Paksi, Kalamos, Lefkas, według Homera, należały do królestwa Odyseusza i oprócz Lefkady, są jedynymi miejscami na terenie współczesnej Grecji, które nigdy nie znalazły się pod okupacją turecką.
Wyspy Jońskie odbiegają charakterem od pozostałych, greckich wysp ze względu na ulewne deszcze, nawiedzające je od października do marca. Brak im tej surowości w zarysach, jaka cechuje wyspy w rejonie Morza Egejskiego. Są gęsto zalesione i zadziwiająco zielone, pokryte cyprysami, oliwnymi gajami, winnicami i plantacjami owoców cytrusowych. Charakteryzują je łagodne wzniesienia, wysokie góry, malownicze, strome klify i urocze zatoczki z mieniącą się wszystkimi odcieniami błękitu wodą.
Płynęliśmy wyprodukowanym w Portugalii, stalowym, pięcioosobowym jachtem, który przeszedł zwycięsko przez niejeden sztorm, pływał z delfinami i wielorybami. "Boko Maru", zdrobniale "Boczek" dzielnie radzi sobie na morskich akwenach już kilkanaście lat. Ma za sobą kawał mórz kilem przeorany i jest kuźnią morskich sterników.
Daleko mu do wypasionych, nowoczesnych jachtów, jakie obecnie cumują w portach. Ale za to Boczek, to prawdziwa łajba z duszą!
Niestety, ze względu na gniew Posejdona, niesprzyjające warunki, awarię silnika, oraz przymusowe kilkudniowe oczekiwanie na część do tegoż silnika, nie dobiliśmy do wszystkich zaplanowanych portów na mniejszych, mniej znanych wysepkach Morza Jońskiego: Meganisi, Kastos i Kalamos. Mogłam je tylko podziwiać z, oddali, zamglone, tajemnicze, pokryte wiosenną zielenią i otoczone niebieskimi wodami Morza Jońskiego.
Morze Jońskie jest dosyć bezpiecznym akwenem do pływania, polecanym również dla mniej wprawnych żeglarzy, aczkolwiek, jak dane nam było się przekonać, potrafi tam również nieźle dmuchnąć.
Władca greckich mórz, Posejdon, kapryśny i humorzasty, zaserwował nam pełen przegląd swoich zmiennych nastrojów, obdarzając zarówno bezchmurnym niebem i prawie całkowitą flautą, jak i burzami na morzu i wiatrem sześć w porywach do siedmiu w skali Beauforta.
Pierwszej burzy na początku rejsu nie zaliczam do najmilszych przeżyć i przyznaję, że okropnie mnie przeraziła. Naszą łupinką obłędnie bujało, deszcz lał, wiatr wył, łódź szła w przechyle, dziób rozbijał fale, a woda wlewała się do kokpitu.
Pod pokładem fruwały niezabezpieczone przedmioty, trudno było utrzymać się na nogach i wykonywać najprostsze czynności. Ubrani w sztormiaki i kamizelki ratunkowe, przypięci specjalnymi pasami, zabezpieczającymi przed wypadnięciem za burtę, kurczowo trzymaliśmy się czego się dało, usiłując jednocześnie utrzymać w żołądku posiłek, ale i tak sponiewierało nas srodze...
Dzięki naszemu dzielnemu kapitanowi, który dwoił się i troił nie mogąc za bardzo liczyć na pomoc mało doświadczonej załogi, wyszliśmy z opresji bez szwanku. Pomijając kilka siniaków ;)
I kiedy wydawało się, że wszystko już za nami, kiedy morze się uspokoiło -nawałnica powróciła. Wydawało się, że trwa w nieskończoność.
Jednak tak jak w życiu, nawet najgroźniejsze nawałnice kiedyś się kończą, a zza ciemnych chmur wychodzi słońce,ofiarowując zmęczonym żeglarzom wytchnienie i rozpościerając przed ich oczami nieziemski spektakl.
Warto było doświadczyć burzy na morzu, by ujrzeć później takie widoki:
Wyspy Jońskie są przepiękne.
Z przyjemnością opiszę je i pokażę w następnych odcinkach bloga.
Pozdrawiam.
Inka