Uwielbiam.
Wędrować, Wyjeżdżać, Poznawać, Smakować , Doznawać.
Moja wielka sympatia do Grecji narodziła się w 2003 roku, kiedy po raz pierwszy wyjechałam na Kretę.
Widziałam już troszkę pięknych miejsc na świecie, ale to w wyspach greckich zadurzona jestem najbardziej. Mam wrażenie, że to afekt dozgonny, taka strzała Erosa wystrzelona prosto w serce.
Dlatego swoje wspominki zacznę od świetlistej Rodos.
Wyspy Słońca.
4-14 czerwca 2006 .
Na Rodos wybrałam się rodzinnie. Z mężem, córką i małym synkiem. Wylot był z Okęcia o 5 rano. Po odprawie samolot sprawnie połknął kolejkę pasażerów, by za chwilę z szumem silników szybko wzbić się ponad gęstą warstwę ciemnych, deszczowych chmur. Polska żegnała nas fatalną, jak na tę porę roku pogodą.
Siedzieliśmy wszyscy w jednym rzędzie foteli, ja z małym dzieckiem przypiętym do mnie pasami, bo dwulatkowi nie przysługiwało oddzielne miejsce na pokładzie. Dziwne uczucie.Może niektórzy lubią latanie, mnie taka forma transportu nie sprawia przyjemności, niezależnie od tego, czy lecę gdzieś sama, czy z rodziną.
Uważam, za nienormalne to, że człowiek przebywa w chmurach nie będąc naturalnie wyposażony w skrzydła i nie mogę pozbyć się myśli, że w każdej chwili mogę skończyć co najmniej jak mityczny Ikar.
Jednak, do tej pory, nikt nie wymyślił lepszego sposobu na szybkie i łatwe przemieszczanie się na dalekie odległości , wiec póki co jestem zdana na bujanie się samolotami, choć tego nie lubię. Pozostaje mieć nadzieje, że wkrótce wynajdą coś w rodzaju proszku Fruuu, lub machinę do teleportacji i moje niepokoje odlecą w niebyt...
Po ponad godzinie lotu i wypiciu dwóch lampek wina , doszłam do wniosku, że raczej nic się nam nie stanie, wiec uspokoiłam się i nieco wyluzowałam. Córcia obserwowała chmury, Maks zasnął gdzieś za Sofią, samolotem przestało w końcu telepać, więc nawet ja odważyłam się wyjrzeć przez okno. Obłoki powoli zanikały i cudowne widoki zaczęły rekompensować mi nadwyrężony uszczerbek na zdrowiu.
Lecieliśmy nad morzem Egejskim, po jednej stronie mieliśmy Turcję, po drugiej Grecję, a na lazurowym i szafirowym morzu co chwilę pojawiały się upstrzone wzgórzami w kolorze ochry, brązu i zieleni wysepki.
A potem zobaczyliśmy RODOS.
Zachwycającą , górzystą wyspę z brzegami upstrzonymi pajęczyną wsi i miasteczek, zewsząd oblewaną wodami lazurowego morza.
WYSPĘ SŁOŃCA.
Mity greckie opowiadają, że kiedy Zeus postanowił podzielić Ziemię pomiędzy olimpijskich bogów, jeden z nich Helios, bóg Słońca, przebywał akurat w świetlistym rydwanie, przemieszczając się ze wchodu na zachód w swej codziennej wędrówce po nieboskłonie. Po jego powrocie na Olimp okazało się, że Ziemia została już podzielona, a Helios, jako nieobecny, został pominięty i nie otrzymał żadnego przydziału. Rozczarowany bóg Słońca dojrzał jednak nową wyspę wyłaniającą się z morza i zażądał, by Zeus natychmiast mu ją przydzielił. Jej piękno go zauroczyło, a tamtejsza nimfa Rode, córka Okeanaosa i Tethys została jego oblubienicą. Wyspę Rodos nazwano od imienia nimfy, która stała się jej patronką. Imię nimfy pochodzi od rosnącej na wyspie rośliny , różowego hibiskusa, podobnego do róży, Po grecku słowo rodon oznacza różę lub różowy.
Od tej pory Helios hojnie obdarza Wyspę Rodos słonecznym blaskiem zapewniając jej ponad 300 słonecznych dni w roku.
Wylądowaliśmy o 9.20 czasu lokalnego i od razu po wyjściu z samolotu przytuliło nas rozgrzane słońcem, przesycone zapachem morza i ziół powietrze. Grecjo, witaj!
Fajne relacje :) Byłam na tej wyspie rok temu i szczerze mówiąc tęsknie za tamtym upalnym klimatem.
OdpowiedzUsuń